Rejs po cieśninach Danii
Po spakowaniu się, co zajęło więcej czasu niż było planowane, wyszliśmy na Bałtyk. Właściwie trzeba powiedzieć, próbowaliśmy wyjść. Zaraz za główkami Świnoujścia dwa większe jachty wychodzące wcześniej zawróciły. Gdy 6-7B dmuchnęło nam w mordę, a Newrin „zanurkował dziobem” w falę, odpuściliśmy i my. 

 . 
Na zatoce Greifswalder Bodden zmiana trasy. Nie idziemy dołem przez Stralsund, tylko kierujemy się na Sassnitz. Wiatr jest bardziej sprzyjający. Po noclegu w Sassnitz, rankiem o godz.5 wychodzimy na Mon do Danii.
 

  Po krótkiej rozmowie, dostaję sms-a od Janka, że cumują w Klintholm (plany trochę się im zmieniły) a następnie ruszają w stronę Niemiec. No cóż – płyniemy wzdłuż wyspy na spotkanie grupy z Malmo. Wiaterek 1-2B więc jest okazja na zabawy w wodzie i sprawdzenia czy zabawka w kształcie pontonu uniesie ciało na wodzie, czy z honorem pójdzie na dno… Pontonik wytrzymał, a zabawa była przednia. ..
.
Po przejściu obu mostów w cieśninie między wyspą MON a FFALSTER rzuciliśmy kotwicę w zatoczce na pozycji 54.57.605 N - 11.50.857 E .
.
 ..
Toczy się tam bujne życie. Różne gatunki traw podwodnych opływają dziesiątki meduz. Gdzieniegdzie przebija toń jasna plama płycizn. Jest to mylące odczucie. Głębokość jest taka sama, tylko biały piasek robi wrażenie, że jest płyciej. Płynąc rozlewiskami, widać białe pasy na wodzie. To setki łabędzi żerujących na płyciznach. Widząc taki pas należy go omijać. 
 Zajechaliśmy do małp. Tam już nie wpuszczają na rowerach ani samochodami. Podobno samochody były ogałacane ze wszystkiego, co wystaje poza karoserię, nie mówiąc o lakierze. Dwa traktory ciągnęły po 2 wagoniki z zamkniętymi turystami, którzy przez dziurki pod szybami sypali smakołyki wcześniej otrzymane od strażników. Małpy wskakiwały na okna, rynienki i dach wybierając smakowitości. Wybieg z lemurami był dużo mniejszy, ale zwierzątka były bardzo miłe. 
 Żegnamy mały porcik z dwoma przystaniami jachtowymi (jedna na wejściu, przy promie po prawej stronie, druga głębiej za silosami). 14 Lipca wypływamy w stronę cieśniny Guldborgsund dzielącej wyspy Lolland i Falster. W miasteczku Guldborg przed mostem zebrało się kilka jachtów, więc długo nie czekamy na jego podniesienie. Po prawej stronie małe kąpielisko z kilkoma wczasowiczami.


Ruch w jest średnio duży. Prym wiodą jachty z Niemiec. Na całej trasie nie spotkaliśmy ani jednego jachtu pod Polską banderą, nawet na Bałtyku. Przed mostem w Nykobing zakotwiczyliśmy na płyciźnie przy brzegu. Już po kilkunastu minutach znalazła się obok motorówka, a dwaj mili panowie pytali się, czy wszystko Ok ? Gdy zobaczyli 8m jacht stojący na głębokości 1 m, myśleli, że mamy kłopoty, więc podpłynęli. 
..
W końcu ma to być prz przyjemność, a nie mordęga. Drugie podejście po południu skończyło się podobnie. Na dzień dzisiejszy odpuszczamy sobie. Prognoza na następny, taka sama.
D
ecyzja, idziemy Zalewem. Za Karninem stajemy na kotwicy. Rankiem kładziemy maszt i przechodzimy pod mostem. Inne jachty zostają w tyle. W Wolgaście to samo. Nie czekamy 2 godz. tylko płyniemy dalej.
Zbliżając się do wyspy zapada decyzja odejścia w dół, a nie do Klintholm. Jacek pisał, że wypływając z Malmo, przewidują 3-4 dni na Danię, więc mamy czas na spotkanie się z nimi. O 2 w nocy wchodzimy do porciku Haarboelle. Rankiem wita nas Polak, którego żona prowadzi sklepik, w porcie. Zadzwoniła do niego, że widzi polską banderę.

.
.Wpływając do Klintholm, już z daleka widać było machającego do nas Jacka. Reszta grupy smakowała lody pod parasolami. Zapoznawanie się i rozmowy przeciągnęły się do późnych godzin nocnych, a rano dalej w drogę. Niestety tu nasze drogi się rozchodziły, ale umówiliśmy się w Świnoujściu na zlocie żeglarzy polonijnych. 
Rankiem ruszyłem w stronę Bandholm, opływając dookoła dwie wysepki Askoe i Lilleoe połączone groblą, po której brodząc po kolana można przejść z jednej na drugą. Obie wysepki otoczone są płyciznami wychodzącymi na kilkaset metrów.
Wpływamy do Bandholm, gdzie w planie jest zwiedzanie Parku Safari. Nie znając duńskiego, ani innego języka oprócz polskiego, dogadujemy się w końcu, gdzie możemy jeździć rowerami po parku, aby nie zostać zjedzonym. Z duszą na ramieniu przekraczamy mosty wykonane z rur służące jako bariery dla zwierząt. 



Jakieś stare megality.
 Przekraczając kolejne śluzy otwiera się świat bajecznych drzew. Nad małym jeziorkiem, robimy mały odpoczynek uwieńczony zimnymi lodami.


.
Pierwsze spotkanie to lama wygrzewająca się na drodze i nie mająca zamiaru zejść.


 Dalej na polanie, stado wielbłądów. Sympatyczne zwierzątka.
W oddali widzę pasące się stado bawołów. Wczuwając się w rolę Tarzana idę im na przeciw. Podaję kiść trawy, ale to bydle nie ma zamiaru jeść i jakoś z byka się na mnie patrzy. Wzrok ma wybitnie jednoznaczny. Spokojnym, kontrolowanym krokiem zaczynam się wycofywać. Później na zdjęciu zobaczyłem, że to nie „samiczka”. Nogi na pedały i dalej w drogę. 
Krótki spacerek po miasteczku celem znalezienia wi-fi. Pod Hotelem było kilka sieci, ale zabezpieczone, natomiast 50m dalej w górę trafiła się jedna nie zabezpieczona, więc po zapoznaniu się z prognozą pogody wróciliśmy na jacht. Wieczorem przed burzą statek załadowany zbożem odpływa. Ciekawie się oglądało jego manewry z obracaniem się w ciasnym basenie. Na zmianę odpalał i gasił silnik główny. Statki nie mają biegu wstecznego, więc muszą zastopować maszynę, przy pomocy sprężonego powietrza zmienić obroty na wsteczne i ponownie odpalić silnik. 
Po drodze do Nykobing przepływamy nad samochodami. Na odcinku 100m zbudowano tunel, którym pojazdy mogą przemieszczać się pod cieśniną (naszym by do głowy nie przyszło pakować się w taką inwestycję na tak krótkim odcinku) Uważać należy na pływające kępy siana. Kiedy płynęliśmy tym odcinkiem, było tego mnóstwo. Widać były sianokosy. Dwa razy oplątało mi śrubę, a raz było nieprzyjemnie. Wąski tor nad tunelem, wiatr prosto w nos, jachty z naprzeciwka, i płycizny. No, ale daliśmy radę. 
Po zjedzeniu obiadu i rozeznaniu się w najbliższym terenie, zacumowaliśmy w przystani po prawej stronie przed mostem, bo bliżej mieliśmy do zwiedzania skansenu. Po złożeniu rowerków ruszyliśmy na podbój Nykobing. 


Pierwszy skansen, następnie centrum miasta. Bez rowerków nawet połowy byśmy nie zobaczyli. Trochę wychłodzeni i głodni wraz z nadciągającym zmierzchem udaliśmy się na łajbę.

Trzeba odpocząć. Następnego dnia czekał  najdłuższy przelot, z Nykobing do Świnoujścia, bez zawijania do portów. Po 36 godz za sterem zmęczeny wpływam w główki Świnoujścia. Kolejny udany rejs ukończony.
Kreator strony - przetestuj